czwartek, 7 lutego 2013

RELACJA Z MOJEGO PIERWSZEGO PORODU


Jak niektórzy wiedzą, jestem mamą prawie 3 letniej dziewczynki i za miesiąc spodziewam się synka. Tematy porodu, tego co wziąć do szpitala, co przygotować dla noworodka nieuchronnie wracają. Na pierwszy ogień pójdzie poród. Zobaczymy czy uda mi się zmotywować by napisać o pozostałych sprawach.

Jesteś w ciąży z pierwszym dzieckiem? Ten tekst jest dla Ciebie. 
Po pierwsze nie szukaj zbyt wielu relacji z porodu, nie rozpytuj za wielu koleżanek (a już na pewno nie pytaj tych, które lubią siać panikę) - każdy poród jest inny, każda kobieta inaczej go znosi, każda powie Ci co innego i skończysz z mętlikiem w głowie. Ja polecam szkołę rodzenia - tam powiedzą Ci rzeczowo na co się przygotować, co może pomóc podczas porodu, co jest potrzebne dla noworodka, jak się nim opiekować. W mojej szkole rodzenia była też gimnastyka dla ciężarnych. 
Po drugie mnie pomogło coś co powiedziała mi mama. Gdy ona była w ciąży ze mną powtarzała sobie: "Tysiące kobiet rodziło, to co - ja nie urodzę?" To zdanie stało się moją mantrą. Zaczęłam myśleć o kobietach, które w dawnych czasach rodziły gdzieś na polu czy o kobietach, które rodzą gdzieś w buszu - bez opieki szpitalnej, bez możliwości cesarki, bez znieczulenia, bez oksytocyny, bez ktg, bez neonatologa na pokładzie. Świadomość tego, że ja mam to całe zaplecze i męża, który będzie ze mną dała mi wiele.
Po trzecie jak rzekła moja bardzo praktyczna koleżanka: "Bać to się trzeba zanim się zrobi dziecko, potem już nie masz wyjścia". Taka prawda. Nie myśl obsesyjnie o tym co będzie, zdaj się na naturę, własne siły i lekarzy.
Jeśli jednak chcesz się dowiedzieć jak wyglądały moje doświadczenia porodowe, to lecimy. Specjalnie publikuję to teraz zanim urodzę drugie dziecko i kiedy mam dystans do wydarzeń z pierwszego porodu.
Pierwszy poród zaczął się kilka dni po terminie. Wieczorem ok 23 zaczęłam mieć skurcze. Czytałam sobie książkę póki mogłam się skupić. Potem przerzuciłam się na telewizję. Mężowi powiedziałam, że ma iść spać bo to pewnie skurcze przepowiadające i przecież jakby co to go obudzę. Zgodnie z sugestią położnej wzięłam ciepłą kąpiel i patrzyłam czy skurcze się rozkręcą czy ustaną. Zaczęłam mierzyć częstotliwość i zauważyłam, że są dość regularne. Najwygodniej było mi na stojąco, gdy opierałam się o oparcie kanapy. Pomagała też podgrzewana poduszka, ale zostałam o to obstukana przez przyjmującą mnie położną (od podgrzewania miałam nieco zaczerwienioną skórę), więc to chyba nie jest pomysł godny polecenia. Rano powiedziałam małżowinkowi by uprzedził w pracy, że może nie dotrzeć. Zjedliśmy śniadanko i ok 9 rano dałam sygnał do wymarszu. W szpitalu skurcze przeszły - chyba z tych emocji i stwierdziłam, że pewnie się wyrwałam za wcześnie i mnie odeślą, ale lekarz mnie zbadał -stwierdził rozwarcie 4,5 i cytuję: "poród jak złoto". Chyba wtedy dostałam jakieś papiery do wypełnienia. Potem zapytali mnie czy chcę lewatywę. Nie chcąc mieć tego typu "wpadki" podczas porodu, zgodziłam się. Nie było to nic wielkiego. Jeśli ten moment Was krępuje czy stresuje, pomyślcie sobie, że ta pielęgniarka nie raz już to robiła i za chwilę nie będzie o tym pamiętać (i Wy zresztą też). Skurcze to rzeczywiście dobra nazwa na określenie tego co się dzieje. Miałam wrażenie jakby ktoś naciskał mi na brzuch, albo jakbym miała dookoła obręcz, która się zmniejsza. 2-3 razy położna/lekarz zapytali mnie czy chcę znieczulenie. Odpowiedziałam, że daję radę bez i jakby co to zawołam. Koleżanka mówiła mi, że wzięła znieczulenie zanim ją cokolwiek zaczęło boleć i za wczesne podanie środków przeciwbólowych spowodowało spowolnienie akcji porodowej. Cały czas był ze mną mąż i dwie praktykantki, więc stwierdziłam, że jakby co będę miała kogo wysłać po pomoc. Na początku sobie gadałam z nimi. Trochę robiłam ćwiczeń ze szkoły rodzenia (np: stoimy i podnosimy nogi tak jakbyśmy wchodziły na schody). Potem skurcze stały się dolegliwe i poprosiłam położną o znieczulenie. Ku memu zdziwieniu spojrzała na odczyty i stwierdziła, że właściwie to mam za rzadkie skurcze i może byśmy poszli pod prysznic. Zaciekawiło mnie, że 3 godziny wcześniej moje skurcze nie były zbyt rzadkie by mi proponować znieczulenie, ale poczłapaliśmy pod ten prysznic. Potem wymyśliła, że mam skakać na piłce, ale dla mnie to było niewykonalne. Wtedy zjawiła się położna ze szkoły rodzenia i zastąpiła tamtą. Nie kazała mi już robić żadnych ewolucji z piłką tylko mnie zbadała - rozwarcie 10. Wtedy już wiedziałam, że za późno na znieczulenie i że urodzę bez. Przypomina mi się jak położna ze szkoły rodzenia mówiła, że urodzenie dziecka bez znieczulenia to takie zmierzenie się z naturą i że daje poczucie siły. Absolutnie nie miałam tak ambitnego planu by rodzić bez znieczulenia, po prostu tak wyszło, ale muszę przyznać jej rację - rzeczywiście mam większe zaufanie do własnych sił. Skurcze się powtarzały i nic się nie działo. Instynktownie czułam, że najlepiej mi w pionie - klęczałam na łóżku opierając się o podniesione oparcie.Wcześniej dziwiłam się koleżance, że mówiła, że chciała chodzić,a nie leżeć, ale teraz ją rozumiem. Położna zarządziła oksytocynę by przyspieszyć temat i zachciało mi się siku. Z położną pod rękę, stojakiem z kroplówką w drugiej dłoni kulałam się przez korytarz i napatoczyłyśmy się na grupkę elegancko ubranych panów - jakaś kontrola, wizytacja czy coś. Wszyscy wybałuszyli na mnie oczy, a położna do nich: "No co? Tu się rodzi". Faceci rozpierzchli się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wyprawa do łazienki poza przepłoszeniem stada samców nic nie dała i wróciłyśmy na salę. Położna zarządziła przebicie pęcherza bo nie odeszły mi wody. Lekarz zażartował sobie: "To kiedy drugie?" - położna go obstukała, a ja gdybym akurat nie miała skurczu to bym wystękała, że za 3 lata. Kiedy położna ogłosiła, że zaczyna się, nazwijmy to, faza końcowa, to już poszło błysk. Mówiła mi kiedy przeć. Wtedy przyciągałam brodę do klatki piersiowej i zamykałam oczy, bo tak kazali na szkole rodzenia. Kilka razy wrzasnęłam sobie, bo tak mi się chciało. Na szkole rodzenia mówili, że w dramatycznych momentach można sobie krzyknąć jeśli czujemy, że to nam pomoże. Podkreślali, że nikt nie będzie nam robił żadnych wyrzutów, choć szczerze w tamtym momencie ewentualne wyrzuty obchodziłyby mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Podczas porodu miałam robione nacięcie, ale wbrew temu czego się obawiałam nie był to jakiś wyróżniający się moment. Urodziłam ok godz 14. W porodzie zaskoczyło mnie kilka rzeczy - w pozytywnym sensie, że końcowa faza porodu poszła tak szybko, w negatywnym sensie, że skurcze były tak uciążliwe i tyle czasu na rozwarciu 10 nic się nie działo. Po porodzie wyszło jeszcze łożysko - żaden problem i wreszcie dostałam moją siną zapuchniętą kruszynę. Dali nam się nią chwilę nacieszyć, potem dostałam znieczulenie dożylne i lekarz mnie zszył - nie było to zbyt przyjemne. Potem położna wróciła z umytą Misią. Pomogła mi ją nakarmić i wszyscy się wycofali zostawiając naszą nową rodzinę by mogła się nacieszyć sobą nawzajem. Potem położna wróciła i zapytała czy ma mnie przewieźć wózkiem na salę czy pójdę sama. Absolutnie wolałam chodzić. Potem Misia długo spała, więc mi jej nie przynosili (ale pielęgniarka przyszła mnie poinformować co i jak). Na sali miałyśmy dziewczynę po cesarce. Widziałam jak dochodzi do siebie i cieszyłam się, że urodziłam naturalnie. Nie byłam wprawdzie jak młody bóg - nacięcie ciągnęło dosyć długo i nie było mowy o siedzeniu, ale chyba tej po cesarce było gorzej. Panie które mają wskazania do cesarki też niech nie panikują - koleżanka, która rodziła miesiąc przede mną twierdzi, że przy rozwarciu 4 skurcze były tak bolesne, że cieszyła się, że zarządzono cesarkę i że ona nie wspomina rekonwalescencji jakoś źle. Jak mówiłam, wszystko jest kwestią indywidualną. Obsługa szpitala była bardzo fajna. Chętnie pomagali i naprawdę dobrze nas traktowali. Za poród i pobyt w szpitalu nie zapłaciliśmy grosza z uwagi na remont, który w ogóle nie był dolegliwy (raz widziałam pana w kombinezonie i tyle). Mam tylko drobne zastrzeżenie do lekarzy. Mieliśmy trochę problemów zdrowotnych z Misią, więc kilkukrotnie byliśmy wstrzymywani z wyjściem. Lekarze mieli taką technikę by za wiele nie mówić - pewnie dlatego by rodzice nie wyszukiwali w Googlu co dolega ich dzieciom. Jak dla mnie to było kiepskie rozwiązanie, bo miałam taką blokadę umysłową chyba od tych nieprzespanych nocy, że nie rozumiałam co się do mnie mówi, a lekarka rzuciła dwa zdania i uciekła. Potem nie umiałam tego zrelacjonować rodzinie, teściowa wkręciła sobie, że nie chcemy jej powiedzieć prawdy, a dziecku dolega coś poważnego - wniknęła z tego niepotrzebna afera. Z perspektywy czasu stwierdzam, że poród bardzo zaciera się w pamięci, że zapomina się o bólu. W tej chwili nie myślę o kolejnym porodzie, staram się nie nakręcać. Mężu stwierdził, że jest zdziwiony, że jestem taka wyluzowana. Nie wiem, może to działają jakieś hormony, a może świadomość tego, że i tak przed tym nie ucieknę. Może tym razem załapię się na znieczulenie, może skoro to będzie drugie dziecko, to będzie łatwiej. Kolekcjonuję pozytywne myśli i Wam tego też życzę. Niech moc będzie z Wami ;-)

P.S. Polecam zrobić sobie sesję ciążową. Ja trochę zdjęć robiłam sobie sama, trochę porobiły mi koleżanki, które lubią fotografię. Mamy sporo zdjęć "na wesoło". Bardzo lubię do nich wracać. Teraz też powinnam się za to zabrać, ale jakoś nie mam energii. Miśka chora i trochę niespodziewanych problemów spadło mi na głowę, ale może do tego w końcu dojrzeję (oby przed porodem ;-).

P.P.S. Przy Misi idąc za radą znajomych przez pierwszy rok robiliśmy jej zdjęcia co miesiąc. Zawsze po kąpieli na pralce. Fajnie widać jak bąbel szybko rośnie.


23 komentarze:

  1. O widzisz, ja miałam dokładnie odwrotne odczucia. Poród ruszył sam, odeszły wody, skurcze ładne, co z tego, gdy przez 12 godzin nie było żadnego rozwarcia. Tzn. wreszcie doszło do 4cm, kiedy mi dali znieczulenie, bo już traciłam przytomność. Kolejne kilka godzin, wreszcie rozwarcie jak tzreba. I co się okazało? Ano, przez te kilkanaście godzin dziecko przekręciło główkę, do widzenia, robimy cesarkę bo inaczej nie urodzi się wcale. A po wyjęciu dziecka okazuje się krwotok, cały szpital na nogi, bo nie ma grama mojej krwi do transfuzji. No i ratowanie mojego życia przez dwie godziny (w tym czasie straciłam dwa litry). W buszu nie przeżyłabym ani ja, ani moje dziecko. To tak w ramach mody na naturę. A mogłabym zapłacić za cesarkę na życzenie i mieć spokój. Dotej pory żałuje, że nie zapożyczyłam się u rodziny i nie poszłam na cesarke prywatnie. Z perspektywy cesarki i porodu siłami natury powiem Ci, że wolę dwa tygodnie obolałego ciała po cesarce niż godzinę skurczy co 5 minut. Szkoda, że w moim kraju nie można wybrać. Kobiety chcące rodzić zgodnie z naturą pakowane są oksytocyną, bo komuś na oddziale się śpieszy (dla lekarzy położników jest oddzielne miejsce w piekle, tak czuję), a kobiety które mają naturę gdzieś, są zmuszane do rodzenia naturalnego. I tak to. Ja chcę do Szwecji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczęściara! U mnie pierwszy poród skończył się na cesarce (brak rozwarcia i spadające tętno syna), drugi (który też mam przewidziany za miesiąc ;)) to też będzie cięcie. Cesarka wbrew pozorom nie jest taka straszna. Trzeba tylko mieć przy sobie duże opakowanie APAP'u, bo w szpitalu oszczędzają na środkach przeciwbólowych :) (przynajmniej we Wrocławiu)

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie, to jest to - ile kobiet, tyle historii. Lavinka żałowała, że nie miała cesarki, a ja patrząc na biedaczkę po cesarce cieszyłam się, że jej nie miałam. Ja ogólnie byłam bardzo zadowolona z personelu medycznego, ze szpitala, z tego że rodziłam naturalnie i z tego, że dali mi oksytocynę. Ewulaki, zsynchronizujmy zegary i za miesiąc przyjeżdżaj do Poznania - tu wbrew temu co o poznaniakach mówią Apapu mi nie odmówili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A sztućce i kubek też szpital zapewnia? Wojewódzki Szpital Specjalistyczny we Wrocławiu nawet tego nie oferuje pacjentkom :) Wyprawkę do szpitala najlepiej pakować w walizkę ;)
      W najbliższy wtorek jadę zapisać się na termin cesarki, jak nic dla mnie nie znajdą - spotkamy się na oddziale w Poznaniu :)

      Usuń
    2. Ja chyba miałam swój kubek i sztućce, ale jakbym nie miała, to pewnie by dali - wierzę w ludzi ;-). Dobrze, że o tym wspominasz - właściwie to muszę się zastanowić nad tym co zapakować do szpitala, bo jakoś się do tego zebrać nie mogę, a coś czuję, że tym razem urodzę przed terminem - może to i byłoby lepiej, bo zapowiada mi się 4kg dziecko jeśli doczekam terminu. Jasne, wpadaj do P-nia, będzie raźniej.

      Usuń
    3. O widzisz... Mój malec też zapowiada się duży... Już wstępnie powyciągałam bodziaki na 62 żeby nie mieć kłopotów z ubieraniem malca w szpitalu :)

      Usuń
    4. Koleżanka - lekarka śmieje się, że powinnam w 38 tygodniu wziąć się za porządki i nie dać się dzieciakowi tak rozrosnąć ;-)

      Usuń
  4. Bardzo dobry opis - przynajmniej dowiedziałam się jak wygląda poród, bo ja po cesarce i to planowanej ze względu na skłonność do rozczepienia siatkówki czy jakoś tak - ogólnie wskazania okulistyczne.
    A co znaczy, że nie musiałaś płacić za szpital z uwagi na remont? Rodziłaś w prywatnym szpitalu?

    OdpowiedzUsuń
  5. Szpital nie jest prywatny. W tym szpitalu było tak, że poród rodzinny i sala jednoosobowa są teoretycznie płatne. W tej chwili ponoć nie ma już tam sal jednoosobowych, nad czym ubolewam, bo na sale wieloosobowe nie wpuszcza się gości żeby nie przeszkadzali innym pacjentkom. Jak miałam jedynkę to mama i mąż mogli sobie u mnie siedzieć do woli.

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiem szczerze, że czytałam Twoją opowieść z zaciekawieniem... nie było mi dane tego wszystkiego przeżyć, bo sama rodziłam na tzw. "cito".
    W 28 tygodniu rozpoczęła się u mnie akcja porodowa, której dzięki niekompetencji pielęgniarki podającej mi dożylnie środek na wstrzymanie, nie udało się zahamować.
    Ze względu na zagrożenie życia maluchów zdecydowano się na cesarkę, już przy podawaniu znieczulenia zewnątrzoponowego zaczęły się problemy - ukłuto mnie ponad 7 razy, bo ja do dużych kobiet się zaliczam, a oni akurat mieli zbyt krótkie igły. Skończyło się na tym, że na żywca zaczęli mnie ciąć... Dużo by pisać o tym co działo się później, w jaki sposób mnie w szpitalu potraktowano, to co przeżyłam to jeden wielki koszmar. Chciałam rodzić w szpitalu im. Św. Rodziny, nie wyszło. Ty właśnie tam rodziłaś?
    Tak czy siak po cesarce już tego samego dnia wieczorem byłam na chodzie, owszem bolało, ale po pierwsze kazano mi się rozruszać, po drugie chęć bycia przy maluchach na IT była silniejsza. W piątek rodziłam, w poniedziałek rano wypisano mnie już do domu, a mówi się, że po cesarce tydzień trzymają.

    Jednym słowem ile kobiet, tyle wspomnień i opinii. To z czym się zgodzę to to, ze po czasie ból i nieprzyjemne przeżycia z porodu (w moim przypadku z jego pierwszej części) zacierają się. Nawet sama cesarka i ból po niej nie wydają się takie straszne, choć pamiętam, że po 3 dniach, gdy pojawiłam się w domu nie byłam w stanie ani się pochylić, ani usiąść... Zgodzę się też z tym, że nie warto googlować... ja wyczytałam o przypadłościach moich maluchów takie rzeczy, że eh... Poza tym podziwiam Cię za wytrzymałość. Ja przy rozwarciu 4 cm, z jakim pojawiłam się w szpitalu nie mogłam wysiedzieć w samochodzie. Jechałam na pół - stojąco dosłownie. Pozdrawiam Was ciepło i równie "pozytywnego" rozwiązania jak poprzednie Wam życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też słyszałam o tygodniowym pobycie w szpitalu po cięciu... Ja byłam cięta w środę, w piątek już byłam z maleństwem w domu. Ale to może nawet i dobrze. Najgorszą falę "baby blues'a" przeszłam w domu :)

      Usuń
    2. W 28 tygodniu??? Masakra. Zakładam, że skoro bliźniaki i komplikacje, to pewnie trafiłaś na Polną. Oni tam chyba mają za duży przerób, a przy takiej masowej skali pewnie nie mają już serca i czasu dla pacjentek. Polna powinna być delegowana tylko do najcięższych przypadków, bo zakładam, że sprzęt na neonatologii mają jednak dobry. Dokładnie, ja rodziłam w Św. Rodziny i z kolejnym porodem też do nich uderzę.

      Usuń
    3. Dokładnie tak, na Polną trafiłam i spędziłam tam kolejne 2,5 miesiąca dzień w dzień dojeżdżając do szkrabów. Co jest prawdą to dzięki sprzętom moje smyki żyją. Co do traktowania pacjentek, to większości z nas przydałaby się solidna psychoterapia po tym, co dzięki personelowi szpitala przeszłyśmy.

      Usuń
    4. Nie dość, że sama sytuacja - zagrożenie życia i zdrowia dzieci, własny stan po porodzie i hormonalne szaleństwo, to jeszcze człowieka dobijają. Współczuję.

      Usuń
  7. Ja mam za soba porodów dwa. Pierwszy w 38 tyg rozpoczął się bólami krzyżowymi i sączenie się wód. Do szpitala pojechałam o 17, o 23 przyszedł ginekolog by mnie zbadać i stwierdził rozwarcie na 3 cm. Zabrali mnie na porodówkę, gdzie skakałam na piłce dobre 2 h :) Koło 1 stwierdzono u mnie 10 cm i zaczęłam rodzić,ale nie umiałam przeć. Nie miałam już sił, wszystko mnie bolało, darłam się z całych sił zuzywając energię na krzyk,a nie parcie. Po półtorej h zawołano lekarza,by wyjął dziecko kleszczami. Jak to usłyszałam to bardzo się zmotywowałam i urodziłam. U Nas nie nacinają, pękłam samoistnie. Urodzenie łożyska to pikuś. Poczucie dziecka na piersiach - coś pięknego! Potem prawie zemdlałam (ciśnienie 75/30) z powodu utraty dużej ilości krwi....

    Drugi poród baja,ale za szybko. 35 tydzień. Dwa dni wcześniej bolało mnie bardzo podbrzusze. Tego dnia,co urodziłam byłam u lekarki po zwolnienie do pracy... skurcze co 10, 7 , 5 min. Szybko do szpitala. Rozwarcie 6,5 cm!! Porodówka. Byłam tam niecałe pół godz. Synek urodził się buźką do góry, czego nie sprawdzono przed porodem. Mógł się zakliszczyć w miednicy, poród podobno bardziej bolesny... ale ja martwiłam się tylko ,że to za szybko ... urodził się... duża 3 kg kluska :) Potem zabrano mi go na intensywną terapię,bo charczał i miał niski poziom cukru. Wypuszczono Nas jednak po kilu dniach...

    Czy rodziłabym jeszcze raz? Pewnie, a co tam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżby były plany na trzecie dziecko???

      Usuń
    2. Póki co podziękuję... różnica pomiędzy moimi dziećmi to 13 miesięcy.. :)

      Usuń
    3. To odważnie! Pierwsze 2-3 lata kompletnie z kalendarza.

      Usuń
    4. Dokładnie tak! planowaliśmy różnicę 18-20 miesięczną,ale dane było Nam mieć dzieci w odstępie czasowym prawie jak bliźniaki :)

      Usuń
  8. Whoa! Never knew about this...this is really wonderful! Thanks a ton
    Okulista Wroclaw

    OdpowiedzUsuń
  9. I’m so glad I found this site…Keep up the good work I read a lot of blogs on a daily basis and for the most part, people lack substance but, I just wanted to make a quick comment to say GREAT blog..Thank for the sharing.Okulista Wroclaw

    OdpowiedzUsuń
  10. Never knew about this...this is really wonderful
    http://www.okulista.wroclaw.pl

    OdpowiedzUsuń