wtorek, 25 czerwca 2013

IGIELNIK


A tu już poduszeczka na igły i słoiczek do jej schowania żeby dzieci się do nich nie dobrały.
Słoiczek jest oklejony okrągłym kawałkiem lnu i gumką z falbaną (do kupienia w pasmanterii). Do tego w miejscu łączenia gumki dla zamaskowania przykleiłam kokardę ze wstążki. Wszystko klejem z pistoletu. Poduszeczka: składamy 2 kółka z materiału na lewej stronie i zszywamy zostawiając otwór do wywrócenia na prawą stronę. Wywracamy na prawą, wypychamy watą i zszywamy. Nawlekamy grubszą nitkę i wbijamy od spodu na środku poduszki. Wyciągamy górą i znów wbijamy od spodu, a nitkę tak ustawiamy by powstały płatki. Na koniec przyszywamy guzik.

piątek, 21 czerwca 2013

DZIEŃ OJCA


Robimy zdjęcia dzieciom w takich pozach by uzyskać słowo "tata". Robimy z tego kolaż w Picassie tak by "literki" były po kolei i wysyłamy tacie na maila, drukujemy i wręczamy jako laurkę, ustawiamy jako pulpit lub wygaszacz ekranu. A poniżej pomysł na girlandę.


SPACER DO LASU Z POMYSŁEM




Podczas spaceru do lasu można zlecić maluchom znalezienie mchu, chrobotka (na zdjęciu wewnątrz słoika), gałązek czyszyszek. A tu macie klika pomysłów jak to wykorzystać. Podpowiem, że wyłożenie doniczki tak jak na zdjęciu z turkami jest fajne na upał, bo woda tak nie wyparowuje z ziemi. A jeśli nie lubicie babrać się z kwiatkami można zrobić świecznik (wewnątrz jest foremka do babeczek).


środa, 19 czerwca 2013

DZIEŃ Z ŻYCIA MATKI - Z PRZYMRUŻENIEM OKA

O Matko! "Dziura w moich dresach" zawyłam.  Odkrycie to zawycia wymagało, jako że ostatnio zrobiłam wietrzenie szafy i pozbyłam się dwóch par spodni, które nie dość, że miały sznurki, po których ciągle deptałam, to jeszcze się gniotły tak, że musiały wisieć na wieszaku. Kto to widział żeby dresy na wieszaku wieszać jak nie przymierzając garsoneczkę. No ja takich rzeczy widzieć nie chcę. Dres to ma być taki, że zmemłany wyjmę z walizki i jakoś wygląda. Tak czy siak ostałam się z dwiema parami i oto jedna śmiała się podziurawić. Każda szanująca się mamuśka, tak jak każdy szanujący się dresiarz, wie że z jedną parą to nie ma co do gości. Klamka zapadła. Trza jechać po zakupy. Nastał ranek, gdy miałam jechać do sklepu. Zwlec się z wyra nie mogłam, bo poprzedniego wieczora dzieci padły o 22 i zanim się człowiek ogarnął było po 23, a tu jeszcze by się chciało coś z wieczora wydrzeć dla siebie, no więc się darło, darło i zrobiło się dobrze po 12. Odpaliłam audiobooka i odpłynęłam. Tradycyjnie przeleciało kilka rozdziałów zanim spętana kablami obudziłam się słysząc mlaskanie synka. (Mój syn budząc się na karmienie w nocy nie płacze, tylko wydaje najpierw różne inne odgłosy od mlaskanie, poprzez chrumkanie, aż do warczenia. Dopiero gdy wszystkie metody zawiodą włącza syrenę.) Rano odkryłam, że pamiętam tylko pół pierwszego rozdziału, a rozdział liczył trzy minuty, co kierując się wyliczeniami matematycznymi daje nam taki oto wynik - padłam po półtorej minuty słuchania książki. Gdy nastał poranek, zagrzebałam się jeszcze w kołdrze próbując ignorować nawoływania Michaliny. Zwlekłam się w końcu zrezygnowana. "Co jest?" - zapytałam uprzejmie. "Reklamy" - padła odpowiedź. No tak, wybrała sobie bajkę nagraną z Polsatu, gdzie blok reklamowy trwa tyle, że zapomnisz co oglądałeś. Nic dziwnego, że dziecię się zniecierpliwiło. Przewinęłam i wróciłam wlokąc nogę za nogą do mojego gniazdka. Minęło pięć minut, sen już zaczynał mnie morzyć, gdy wtem: "Mama siku". Miśka ma taki dziwny rytuał. Wie gdzie stoi nocnik, umie się rozebrać i z niego skorzystać, ale zawsze musi się wydrzeć, że chce siku, a my musimy jej odkrzyknąć, że ma iść po nocnik. No więc, zgodnie z rodzinną tradycją, wrzasnęłam jak należało. Synek wtulony we mnie zatrząsł rączkami, zachlipał i rozryczał się na dobre. Ty głupia kobieto, co żeś narobiła rzekłam do jedynej kobiety obecnej w mieszkaniu. Co było robić, wsadziłam rozwytemu maluchowi "mlekodajną maszynę" i to przysypiając to się budząc, memłał z pół godziny. No to potem odbijanie. Ponosiłam i nic. Kładę i chcę zjeść śniadanie, to wyje. No to znowu na ręce. Misia wrzeszczy "głodna". Ja też jestem głodna, ale nie mam do kogo o tym powrzeszczeć. "Masz przecież kanapkę na talerzu" - odwrzaskuję. "No tak, ale ja jestem głodna na coś innego". "Dobrze, chcesz marcheweczkę czy jabłko?" - pytam pamiętając, że psychologowie każą dawać ograniczony wybór. "A co jest jeszcze?" - odrzekła Misia otwierając lodówkę i całkowicie ignorując moje psychologiczne podchody. Zrezygnowana wymieniam zawartość lodówki i czym prędzej ją zamykam. Na koniec Misia stwierdza, że chce marchewkę. Odkładam młodego by ją obrać. Wrzask. "Mamusia tylko obierze marcheweczkę, a gu gu gu bu bu". Chwila namysłu na twarzy syna. Zyskałam cenne sekundy by wyjąć obieraczkę. Wrzask. Zaczynam śpiewać obierając marchewkę. Wrzask jeszcze większy. Wielce się temu nie dziwię - talentu wokalnego brak. Przestaję śpiewać i wracam do gugania. No, udało się obrać i umyć dwie marchewki. Misia stoi i dłubiąc w nosie przygląda się spokojnie moim poczynaniom.  Nie ganię jej, bo mamy umowę, że przy swoich dłubać można. "Umyj ręce". "Niieeee". "No, to nie ma marchewki" "Ła ła" - coś pomiędzy okrzykiem a warknięciem wydobywa się z gardzieli dziecka. "Kochanie, robiłaś siusiu, dłubałaś w nosie, trzeba umyć rączki"- słyszę swój głos. "Jestem spokojna, głodna - tak, zaspana - tak, pragnąca kawy i ciszy o poranku - tak, ale spokojna" - powtarzam w myślach jak mantrę. Moje rozmyślania przerywa wrzask: "Mokro". Michalina wychodzi z łazienki z oblanymi rękawami. No to zmieniamy strój. Ściągam sukienkę, ściągam bluzkę, wybieram nową bluzkę i wołam Misię (bo tą oczywiście nogi gdzieś poniosły) by ubrać się z powrotem. "Nie chcę tej sukienki". "Ale od rana ją nosiłaś". "Ale ja nie chcę". Syn, najwyraźniej zniecierpliwiony babskimi dywagacjami o ciuchach, zaczyna sygnalizować, że nudzi mu się samemu. To co sobie myślę by w TV wypikano. Misia daje się wbić w ubranie - chyba też ma dosyć nawoływań młodego. Dobra, idę sobie zrobić śniadanie. Wstawiam wodę, wsypuję kawę i ... dzwoni telefon. "Ma pani wyjątkowe szczęście bo wygrała pani zestaw bielizny musi pani tylko wybrać męską czy damską. Odbierze ją pani na spotkaniu...". "Nie chcę żadnej bielizny." "Jak to?" - dziwi się pani. Jak potrzebuję bielizny, to sobie ją kupuję, a nie pędzę z dwójką dzieci na drugi koniec miasta, gdzie każą mi siedzieć na jakimś spotkaniu i kupić coś 20 razy droższego w zamian za jakiś badziewny prezent. Nie chcę bielizny. Chcę śniadanie, kawę, ubrać się i siku. Taaaaak. "Na prawdę, to miło z pani strony, ale nie skorzystam z prezentu" - mówię na głos, zostawiając swoje myśli dla siebie. Odkładam słuchawkę i biorę młodego, który znowu chce pić - nie dziwota, w końcu gorąco. Młody rozanielony przysypia. Próbuję się delikatnie wycofać. Udaje się za trzecim razem. Pędzę do kuchni. Zjem to śniadanie choćby nie wiem co. Przygotowuję sobie śniadanie i... młody wyczuwa, że mnie nie ma i się budzi. Wtedy przypomina mi się grający stolik po Misi. Wydobywam go spod łóżka, skręcam i tym samym kupuję sobie 10minut. Młody leży jak zaczarowany, Miśka ogląda bajkę, świat cichnie, a ja delektuję się śniadaniem. No dobra, nie delektuję się tylko połykam ze strachu, że coś znowu nie da mi zjeść. Teraz powstaje kolejne odwieczne kobiece pytanie. W co się ubrać? Dresów nie ubiorę bo jedne w praniu, drugie dziurawe, a zresztą i tak na dresy za gorąco. Klecę jakiś strój i lecę się uczesać. Może kok. Przynajmniej nie będzie gorąco i synek włosów nie powyrywa. Majstruję przy włosach, spoglądam na siebie i "buuuu wyglądam jakbym miała kotlet mielony na głowie, ten strój też nie taki, uuaaa". Misia patrzy na mnie zdziwiona. "Mamo, jesteś na mnie zła?" "Nie" "A na brata?" "Jestem zła na siebie, nie podobam się sobie". "Mamo nie bądź smutna, uśmiechnij się". Wykrzywiam buzię usiłując się uśmiechnąć. "Przytulimy się" - proponuje Misia z najsłodszym uśmiechem na ziemi. Wtulam nos w jasne włosy i wdycham dziecięcy zapach. "A może się pobawimy?" "Ok, ale tylko chwilę, bo mamy dziś jechać do sklepu, a jeszcze coś trzeba kupić do jedzenia, wrócić zanim zaczną się korki i obiad ugotować". Biorę konika z klocków lego i piskliwym głosem prowadzę dialog. Misia się zaśmiewa. Potem słyszę "wystrzały". Trzeba przebrać młodego. Oczywiście osrał się po pachy. Jak te dzieci to robią.? Przewijam go, przebieram i idę zamoczyć ciuchy. Młody zaczyna się wiercić. Zrobiło się miejsce w brzuchu. Trzeba je zapełnić. Kolejne tankowanie, odbijanie i skisłe "serowate" mleko ląduje na moich ciuchach. "Mamo, a co będziemy robić w tym sklepie?" "Muszę kupić spodnie, a potem może pójdziemy na coś dobrego". Miśka wykrzykuje z radości i pędzi ubrać buty. "Już? Już? Już idziemy?" - zapytuje Misia kiedy próbuję sklecić kolejny strój co nie jest takie proste, bo nie każda bluzka nadaje się do karmienia. Rozpuszczam włosy likwidując kotlet mielony. Trudno, niech młody wyrywa. Muszę jeszcze sprawdzić ubranka w torbie na wyjście. Ubrania - są. "Już? Już?" - dopytuje Misa drepcząc w przedpokoju. Pampersy - są. "Wychodzimy?" Pielucha tetrowa - jest. Ubieram buty z synem pod pachą. Sprawdzam czy mam klucze w torebce i wychodzimy. Zamykam drzwi i znów je otwieram. Nie mam picia dla Miśki. Potem wychodzimy i wszystko jest ok. Zakupy się udają. Chwila relaksu przy ciasteczku też. Korków nie ma. Obiad na czas. Najgorzej czasem jest wybrać się z domu. Znacie to?

wtorek, 18 czerwca 2013

CO ZROBIĆ Z KWIATKAMI OD DZIECI


Pamiętam jak kiedyś na działce mojej cioci w równym rządku rosły tulipany. Bardzo mi się podobały - same kwiaty rzecz jasna, no bo łodyżki to takie patyki, nic ciekawego. Tak więc skosiłam calutki rząd pozostawiając smętnie sterczące łodyżki i z dumą zaprezentowałam mamie swój łup. Mama załamała ręce, że jak już miałam ogołocić ciociną rabatkę, to mogłam choć z łodyżkami zrywać, bo co ona ma z tymi kwiatkami zrobić. Jeśli Wasze dzieci też tak lubią, to mam podpowiedź co zrobić by docenić i pięknie zaprezentować podarek od malucha. Zerknijcie na domowe zasoby - solniczki, kieliszki (także te do jajek), dzbanuszki, małe doniczki, świeczniki, muszelki, a nawet łyżki. Jak widzicie, Misia naśladując mamę też robiła własne kompozycje ;-)

środa, 12 czerwca 2013

DO KTÓREJ ŚPIĄ MAMY

Czasem zdarza mi się napisać "jęczącego" posta o tym jak to mi źle i jak to dzieci potrafią wykończyć, a dziś będzie odwrotnie. Ostatnio zszokowałam dwie koleżanki, które zadzwoniły do mnie jedna o 9, a druga o 9.30 rano. Słysząc moje rozespane "halo" nie mogły wyjść z podziwu, że matka dwójki tak małych dzieci może o tej porze jeszcze spać. Wyobraźcie sobie, że mój 3-miesięczny synek jak się naje o 21, to obudzi się raz w nocy (ja zasypiam już go karmiąc), potem o 6 i jest aktywny przez jakieś 10 min, a potem śpimy do 9. Czasem zdarza się, że Miśka przychodzi z jakąś "pilną" petycją np: chcę inną bajkę (bo u nas "dobranocki" są rano), ale zwykle po spełnieniu prośby daje nam się po wylegiwać. Raz się nawet zdarzyło, że synek przespał całą noc - od 21 do 5.30, a po karmieniu oczywiście poszedł spać i spał do 9!!! Jestem typową sową, więc strasznie się cieszę z takiego układu. Życzę Wam aby i Wasze pociechy były tak litościwe.

piątek, 7 czerwca 2013

WIENIEC SPACEROWICZA


Ostatnio więcej czasu spędzamy na dworze, więc zajęcia typowo plastyczne idą nieco w odstawkę. Jako że nie lubię dreptania bez celu, to też czasem spacery stają się okazją do zbiorów tego, co małżowinek mój chebziami zwie. Misia chętnie do zbieractwa się dołącza. 
Pewnego dnia, z tego co przytargałyśmy, taki to właśnie wieniec wymyśliłam. Dokleiłam do niego jemiołę, szyszki, owoce lipy i kwiatki z tiulu oraz przywiązałam wstążki z naszytymi sercami. Trochę się obawiałam czy nic nie będzie się sypać (zwłaszcza, że wieniec wisi przy samym łóżku, a konkretnie nad mężowską głową), ale póki co wszystko się trzyma.

wtorek, 4 czerwca 2013

DOMEK Z KARTONU



Został nam taki oto karton po meblach, więc przerobiłam go na domek, a Miśka za pomocą ozdobnych dziurkaczy zrobiła sobie przydomowy ogródek. Potem żałowałam, że nie zatrzymałam więcej takich kartonów, bo można było zrobić pozostałe ściany i dach, no ale mądry Polak po szkodzie. Z pomocą tej dekoracji bawiłyśmy się w dom i sklep, a okno stało się teatrzykiem, w którym występowały lalki.

niedziela, 2 czerwca 2013

Z CYKLU DZIECIĘCE TEKSTY - OSCYLUJĄC WOKÓŁ DNIA DZIECKA

Z okazji dnia dziecka zadzwoniła moja babcia. Miśka usłyszawszy, że dzwoni babcia poprosiła o rozmowę. Gdy zorientowała się, że to nie jej babcia, (a ze swoją prababcią nie ma za wiele kontaktu ze względu na dużą odległość) postanowiła (przybierając ton śledczego z W11) ustalić z kim ma do czynienia. Rozmowa brzmiała tak:
- Cześć... A Ty jak się nazywasz?

Byliśmy na dzień dziecka na stadionie Lecha (nie trudno się domyślić, że mężu wybrał akurat tę imprezę) - wszędzie pełno ludzi, jedne auta wjeżdżają, drugie wyjeżdżają. Misia usadowiona na barana rozglądając się dookoła:
- Matko Boska, co tu się dzieje!!!

Na kolejnej imprezie z okazji dnia dziecka (ostro "balujemy" - już trzeci dzień) tym razem w Multikinie Miśka zgarnęła ulotkę reklamującą jakąś bajkę (czy Wasze potomstwo też znosi takowe?), na której był nietoperz.
Misia - O... mamusiu patrz! Toperz!
Ja - Nietoperz.
Misia - A co?