Czasem czuję się jak Adaś
Miauczyński z Dnia Świra. „Czuję się śmiertelnie zmęczony,
chociaż niczego w życiu nie dokonałem... Muszę przystanąć w biegu, chociaż
nigdzie nie dobiegłem... I odpocząć, odpocząć za wszelką cenę”, a kiedy się za
ten odpoczynek zabieram, to wygląda to jak ta scena, gdy Adaś próbuje odpocząć
na plaży:
ale do rzeczy…
Pewnego wieczora po „uśpieniu dzieci”
(mój znajomy twierdzi, że to bardzo niefortunne określenie:-) odpaliłam laptop
i utonęłam w lekturze bloga i magazynu Green Canoe (serdecznie polecam), a tam
klimacik, świeczuszki, pachnące olejki, herbatki. No, moi Państwo, tak to się
odpoczywa, a nie tak jak ja – padam twarzą na kanapę, leżę minutę, a potem
wstaję bo mnie wkurza widok rozbebeszonych wszędzie zabawek. Zabrałam się więc
z odpoczywanie, można by rzec, profesjonalnie. Pozbierałam zabawki, bo po co
mają mnie potem drażnić i przeszkadzać w odpoczywaniu (widzę tu niepokojące
analogie z wspomnianym bohaterem filmu). Zapaliłam świece, wstawiłam wodę na
herbatkę i… obudził się Gucio (jak roboczo zwiemy synka). Ma on taką
przypadłość, że po odłożeniu do spania budzi się co 20 – 40min ok 5 razy nim
zaśnie na dobre, a że kładziemy go spać ok. 21, to łatwo policzyć, że wieczory
mam słabe. Nakarmiłam gada. Przysypiał, ale co próbowałam się wyzwolić, to się
budził. Udało się za trzecim razem. Ponownie wstawiłam wodę, która zdążyła
ostygnąć, wstawiłam kominek zapachowy, puściłam kompilację jazzową i… obudziła
się z rykiem Misia. Misia zwykle już się nie budzi, więc się zdziwiłam. Próbowałam
dowiedzieć się o co chodzi, ale jedyną odpowiedzią było buuuuaaaaaaa. Usiadłam
więc i głaskałam po głowie póki nie padła. Ledwie wyszłam z pokoju, a rozwyła
się na nowo. Widziałam, że z wysiłkiem łyka ślinę, więc zapytałam czy boli ją
gardło. Potwierdziła, więc poszłam na dół szukać czegoś na gardło. Dałam jej
syrop i odgarnęłam włosy. Miała ciepłą głowę – kolejny kurs na dół – po termometr.
Zmierzyłam. Było ok. Kolejna porcja głaskania, równomierny oddech. Yes, yes,
yes idę odpoczywać. Zeszłam do mojej świątyni relaksu. Świeczuszki migotały,
ach cudnie. Odpaliłam ponownie laptop, który już zdążył się wyłączyć i obudził
się Gucio. Nie dziwota, w końcu ze 40 minut minęło na obrabianiu Miśki. Kolejna
porcja nuplania i przysypiania. Znów do trzech razy sztuka. Zeszłam na dół.
Kompilacja się skończyła, część świeczek zgasła, herbata zimna, woda w kominku
wyparowała i zaczęło jechać spalenizną. Poczułam się zbyt zmęczona na
wypoczywanie. Pogasiłam resztę świeczek, pochowałam je by rano Miśka nie wykorzystała
szklanych świeczników do zabawy, wyłączyłam kompa i tradycyjnie padłam na
twarz.
skąd ja to znam... (; nie da się czasem dobrze usiąść a już trzeba biec dosypiać Gwiazdę... tylko ona ma jeszcze tryb nocny czyli nie ma tego" zasypiania na dobre " ... wiec mamy dyżury z mężem, jeśli jest obecny , na odpoczywanie...
OdpowiedzUsuńRany, jak dobrze że mi nigdy nie przeszkadzały porozrzucane zabawki. Ile to minut dziennie laby więcej. A do nastroju wystarczy mi paść na pyszczek i zamknąć oczy ;)
OdpowiedzUsuń