czwartek, 30 października 2014

PUDEŁKO NA GRĘ DIY


Czasami tworzymy z Miśką swoje gry. Pałętają się one po jakiś reklamówkach. W końcu przemalowałam farbami akrylowymi stare pudełko od albumu na zdjęcia.

poniedziałek, 27 października 2014

MISIU Z KÓŁEK


I kolejna praca z cyklu "zrobione z kółek". Myślę, że maluchy poradzą sobie z naklejeniem wszystkiego i będą miały satysfakcję z takiego kształtnego dzieła.

piątek, 24 października 2014

czwartek, 23 października 2014

PROSTY STRÓJ NA HALLOWEEN



Być może i Was czeka wymyślanie stroju na Halloween. Jeśli tak, to wrzucam foty z naszej wstępnej przymiarki. Spódnica własnej roboty wedle tego przepisu:
http://cloroesdemialma.blogspot.com/2014/10/spodnica-tiulowa-bez-szycia-diy.html
Na zachętę powiem Wam, że nie trzeba szyć. Ba, powiem więcej igły nawet nie trzeba mieć. Jedyna uwaga jest taka, że raczej trzeba mieć więcej niż 3m materiału. Spódniczka na zdjęciach jest właśnie z 3 metrów materiału i wydaje mi się nieco łysa. (Przy okazji zerknijcie sobie na tego bloga.)
Do tego kilka nietoperzy z papieru przypiętych tu i ówdzie, jakowyś straszny makijaż i strój jest. Czasu Wam to wiele nie zajmie, a może usłyszycie to co ja: jesteś najlepszą mamą na świecie! Mam pewne wątpliwości co do tego, ale miło było usłyszeć takie słowa.

wtorek, 21 października 2014

niedziela, 19 października 2014

Z MAŁYM DZIADEM W BARCELONIE



Jako że my tak te dzieci wszędzie ze sobą ciągamy (cytując klasyka: http://dziecioblog.blogspot.com/2014/10/a-bo-wy-to-dziecko-tak-wszedzie-ze-soba.html), to zaciągnęliśmy je również do Barcelony. Znając ruchliwość Małego Dziada i wiek jego (1,5 roku) uniemożliwiający wykład na temat na temat bezpieczeństwa w samolocie, konieczności siedzenia na dupie i bycia przypiętym pasami, miałam pewne obawy co do komfortu naszego lotu. Znając jednak żarłoczność potomka mego, odsunąwszy na bok wiedzę na temat zdrowego żywienia, postanowiłam, że użyję wszystkich sposobów, w tym także kulinarnych, by jakoś przetrwać ten lot. Dziad kursował po lotnisku niemożebnie, więc wsiadając do samolotu był głodny (tzn. on zawsze jest głodny, ale tym razem było to usprawiedliwione). Zarzuciliśmy kanapki, jabłka, chipsy jabłkowe by na koniec wytoczyć najcięższe działa – żelki i ciastka. Dziad pochłonąwszy ilości nieproporcjonalne do swej wielkości zaczął z szelmowskim uśmiechem rozglądać się dookoła (Zawsze kiedy tak robi przypomina mi się cytat: „Co by tu jeszcze spieprzyć Panowie, co by tu jeszcze spieprzyć?”). Jako że najciekawsze, czyli auta jeżdżące po lotnisku i start samolotu mieliśmy już za sobą, to też Dziad uznał, że zamykanie okienek będzie świetną zabawą. Ja też uznałam, że będzie to świetną zabawą i ochoczo otwierałam mu okienka. Po jakiś 10 minutach (jako, że jestem znieczulona na hałasy dzieciopochodne) oświeciło mnie, że pasażer przed nami może mieć lekkiego nerwa, że mu coś ciągle trzaska nad uchem, więc podkładałam dłonie i Dziad przytrzaskiwał mi palce śmiejąc się radośnie. Mnie ta zabawa podobała się już mniej. Dałam mu więc miniaturową ciężarówkę i oderwałam kawałki książeczki naderwanej uprzednio przez Małego Dziada. Mały Dziad podchwycił temat i kilkadziesiąt razy ładował papierki na ciężarówkę i je wysypywał przy akompaniamencie moich ochów, ojejów i braw. Zadumałam się nieco czy nie jest to niepokojące, że przy 39 razie ładowania papierków cieszy się tak samo jak przy pierwszym (bo ja wiem, może to coś z pamięcią krótkotrwałą?) i Dziad zrzucił papierki ze stolika. Złożyłam rzeczony stolik i z Dziadem na kolanach usiłowałam schylić się w wąskim rzędzie by podnieść jakże cenne, spokój dające, papierki i babach Dziad otworzył stolik i spuścił mi go prosto na łepetynę. Początkowo nawet uznał to za zabawne, ale widząc moją minę, zrobił oczy kota ze Shreka i pomiział mnie nosem po poliku. I jak tu się można gniewać na kogoś co to Cię Mizia nosem po poliku? Ach ten Dziad skubany, wie jak mnie podejść! Mimo obitej bańki lot uznałam za wyjątkowo udany i spokojny. Miśka, jako wprawiona podróżniczka, poza pytaniami typu „A kiedy już…”, nie sprawiała kłopotu. Kolejnym i naszym głównym środkiem transportu było metro. Tam też mieliśmy kilka przygód. Gdy winda, prowadząca na stację metra, była mała, to rozdzielaliśmy się i jeden z rodziców z Małym Dziadem w wózku jechał windą, a reszta ekipy (czytaj rodzic numer 2, Michalina i 2 babcie, które mieliśmy na wyposażeniu) drałowała schodami. Razu pewnego mężowski poszedł z Dziadem do windy nie zapinając go w wózku, bo myślał, że tylko na chwilę, a potem go weźmie na ręce, ale po przejechaniu przez bramki okazało się, że babciom, które szły ostatnie, bramki nie chcą się otworzyć. Mężowski, myśląc, że ja zaopiekuję się Dziadem, ruszył z pomocą babciom. Ja myśląc, że Dziad zapięty w wózku dzierżyłam rączkę od wózka, a drugą trzymałam i Misię i patrzyłam z niepokojem na rozwój sytuacji. Sytuacja rozwinęła się nieoczekiwanie w innym miejscu. Dziad był wstał z wózka i ochoczo podążył na peron. Mieliśmy szczęście, że mój małż go spostrzegł. Po krótkiej wymianie zdań typu, bo ja myślałem, a ja nie wiedziałam, przyczepiliśmy Dziada i zabraliśmy się za przeprawianie babć. W metrze Dziad szybko nawiązał kontakty, jako że towarzyski z niego Dziad. Uśmiechał się uroczo do wszystkich, a że nauczyliśmy go mówić „ola” (co po hiszpańsku znaczy cześć), to rozwalał Hiszpanów na łopatki. Skumał się nawet z zespołem heavymetalowym. A było to tak… Siedzieliśmy przy restauracyjnych stolikach znajdujących się na dworze, gdy wtem przed nami rozłożył się ów zespół. Muzyka ich, delikatnie mówiąc, miała pazur. Wokalista ryczał jakby go na ruszcie przypiekali: „I’m happy I wanna die”. Dziad niezrażony pesymistycznym tekstem i ciężkim brzmieniem wysforował się do przodu i zaczął radośnie podrygiwać, jak to Mały Dziad ma w zwyczaju. Po szczęśliwie krótkim koncercie, jeden z muzyków oddalił się do jedzących coś koleżanek. Mały Dziad niewątpliwie zwabiony widokiem jedzenia (a dopiero co wstaliśmy od obiadu), podszedł do niewiast i nieśmiało zapytał: „mniam?”. Panie potwierdziły, że mniam, ale nic mu nie odpaliły, co ewidentnie było jego celem. Niezrażony Dziad zakumplował się z gitarzystą. Poprzybijali sobie piątki. Zamiast satanistycznych gestów, których gitarzysta chciał go nauczyć, Dziad dał mu żółwia i wszyscy się cieszyliśmy póki nie przyszła pani co to kierowała śmieciarką, przed którą, jak się okazało, siedzieliśmy. Rozpierzchliśmy się by nie zostać stratowanymi przez ruszający pojazd i wróciliśmy do metra, w którym Miśka zrobiła niemniejszą furorę zjeżdżając i okręcając się wokół słupków w metrze. Babcie załamywały ręce nad jej przyszłą karierą, ale pocieszałam je, że może będzie strażakiem, bo oni też po rurach zjeżdżają. Mały Dziad również jeszcze kilkukrotnie dawał pokaz taneczny, bo  okazało się, że w Barcelonie sporo zespołów gra na ulicach czy w metrze. Na zakończenie wyjazdu jeszcze przydarzyła nam się jedna przygoda. Mały Dziad bawiąc się na lotniskowym placu zabaw (Błogosławię Ciebie Tyś, któryś wymyślił by zrobić ten plac) ujrzał lądujący samolot i ruszył dziarsko w jego kierunku. Nie spostrzegł jednak miejsca, w którym kończył się budynek, a zaczynała szyba i rymnął mózgoczaszką jak ta lala. Zamrugał oczętami ze zdziwienia, ale jako że to dla niego nie pierwszyzna, nawet nie kwiknął. Z wielkim podnieceniem za to, zaczął dreptać w miejscu i wrzeszczeć mama mama na cały regulator mimo że byłam już z metr od niego (rzuciłam się oby ratować jego obitą łepetynę). Wwww Wwwww zakrzyknął Mały Dziad wykonując ręką ruch naśladujący lądujący samolot. Zdaje się, że wcześniej nie zorientował się, że takim czymś leciał (na lotnisku w Polsce ruch był niewielki, więc nie widział lecących samolotów). Lot do Polski skończył się o 23 i, mimo że raczyłam pasażerów kołysanką „A aaa kotki dwa”, to Dziad był zupełnie rześki i w autobusie wiozącym nas do terminalu podskakiwał przy rurze (chyba idąc w ślady siostry) i biegał jak szalony. Miśka tymczasem zaległa i objęła we władanie pojazd Małego Dziada.
A to już kilka fotek z Barcelony niekoniecznie z najbardziej typowych miejsc. Może kogoś zachęcimy:












 

sobota, 18 października 2014

ŚWINKA


Kolejna prosta praca dla maluchów. Młodszym dzieci elementy można wyciąć, starsze niech pomęczą się same :-) Czyż świnka nie jest urocza?

środa, 15 października 2014

ŁÓŻKO DLA LALI


Ostatnio pisałam, że przerabiałam koszyk z wykorzystaniem farb akrylowych. Przy okazji machnęłam też karton na różowo i pełni on funkcję łóżeczka dla lalek.

niedziela, 12 października 2014

JAK PRZEROBIĆ STARY KOSZYK WIKLINOWY, CZYLI O TYM, JAK POWSTAŁ NASZ MOBILNY PRZEWIJAK


Bardzo podobały mi się szare koszyki z różową gwiazdką, ale nie bardzo podobała mi się ich cena. Wzięłam stary koszyk, odcięłam fragmenty trawy, która się rozwaliła. Pomalowałam całość farbami akrylowymi i dokleiłam metalowy szyldzik, który mi został po jakieś doniczce czy czymś takim. Kosz służy nam w salonie jako pojemnik na akcesoria do przewijania.

czwartek, 9 października 2014

DOMOWE WĘDLINY I PASTA NA BAZIE DOMOWYCH WĘDLIN


Kiedyś było hasło o ilości cukru w cukrze, teraz w sklepie sprawdzamy ile jest mięsa w mięsie. Jako, że w wędlinach poza mięsem są składniki m.in. rakotwórcze, to też staram się piec własne i wcale nie zajmuje mi to dużo czasu. Dzień wcześniej kupuję różne mięsa w dużej ilości np:
- schab
- szynka
- polędwica wieprzowa + mięso mielone
- pierś/udziec z indyka

Mięsa wkładam do gotowej marynaty (bez chemii) lub do oliwy zmiksowanej z pietruszką i solą. Następnego dnia piekę np:
schab w gotowej marynacie
szynkę w marynacie z pietruszki
polędwicę wieprzową rozbitą i zwiniętą w roladkę z farszem z mięsa mielonego (te mięsa albo robię w gotowej marynacie albo polędwiczkę i mięso mielone sypię solą i pieprzem, a do mielonego dodatkowo dodaję odrobinę cynamonu i sporo rozgniecionej kolendry)
pierś / udziec z indyka rozcinam, rozbijam, solę i do środka wkładam ser feta/mozarella/żółty i suszone pomidory i ciasno zawijam w roladkę.
Piekę to wszystko razem w szkle pod przykryciem. Piekę na oko, więc szczegółów nie podam, ale sprawdźcie pierwszy lepszy przepis dot.pieczenia mięsa. Potem dwa lub trzy pierwsze mięsa kroję częściowo na plastry jako wędlinę, a część kroję na grubsze kawałki do obiadu. Roladkę z suszonymi pomidorami zawsze kroję na "obiadowe" kawałki. Sos z pieczenia wrzucam na patelnię, podgrzewam i zagęszczam mąką. To, co się rozsypie przy krojeniu wędlin wrzucam do sosu i podaję z kaszą gryczaną i mam jeden obiad z głowy. Wędliny i mięsa obiadowe dzielę na porcje i zamrażam. Raz na jakiś czas robię taką akcję i mam spokój z wędlinami i obiadami na ładnych kilka dni.

PASTA
Kiedy syn mój, Małym Dziadem zwany, był młodszy, nie radził sobie z domowymi wędlinami. Wymyśliłam patent na to - wrzucamy domową wędlinę, gotowane jajka, masło, majonez i miksujemy. Do tej pasty możemy dodać szczypiorek lub ją jakoś doprawić.

poniedziałek, 6 października 2014

ŻABKA Z KÓŁEK


A oto kolejny wytwór przedszkolny. Myślę, że pomysł jest fajny dla najmłodszych. Można to połączyć z nauką o kształtach. Będzie jeszcze kilka prac z tej kategorii.

sobota, 4 października 2014

A BO WY TO DZIECKO TAK WSZĘDZIE ZE SOBĄ CIĄGACIE...

... rzekła kiedyś moja mama. A no ciągamy. Miśka została podróżniczką dość wcześnie i bardzo jej się to spodobało. W tym roku w tydzień zrobiliśmy 1700km po Polsce robiąc Tour de Rodzina. W końcu zlądowaliśmy u mojej mamy by zostać tam na tydzień. Na drugi dzień pojechaliśmy na kawę do koleżanki. Miśka na hasło wymarszu złapała pod pachę pluszaka, obrzuciła szybkim spojrzeniem cały pokój i zapytała: "Wracamy tu jeszcze czy nie?" bo nie wiedziała czy ma brać więcej "towaru". Jej tylko rzucić hasło wyjeżdżamy - leci po jakąś zabawkę, zakłada buty (reszta garderoby nie jest dla niej istotna) i jest gotowa. Dobrze, że dziewczyna o butach pamięta, bo jak miała 2 lata wyprowadziliśmy ją za próg w domowych paputkach. Dopiero zdziwiona zapytała "A butki?". Z czasem się rozwinęliśmy, bo Małego Dziada dzierżąc za rękę nawet po schodach sprowadziłam w samych skarpetach. Dopiero mąż mój niezastąpiony zapytał przytomnie czy Dziad dziś będzie w samych skarpetach paradował. 
Teraz z kolei zlądowaliśmy w Warszawie u wujka G. Ostatniego dnia wybraliśmy się do nigeryjskiej restauracji. Szczury od razu wyniuchały, że jest tam dziecięcy kącik pod schodami i wbiły się tam bezzwłocznie. Mały Dziad instynktownie wsunął się w sam kąt, gdzie wysokość sięgała może 40cm. Wyciągnięcie go z tego miejsca było majstersztykiem. Początkowo nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, ale widząc, że o jedzenie chodzi, szybko nam wybaczył. Mały Dziad, jak na obieżyświata przystało, zjadł koźlinę i fufu mówiąc mniam. 
A propos mniam, to słowo u Małego Dziada oznacza również zwierzątko. Zaczęło się od tego, że kot robi miau - po dziadowemu mniam, a teraz, to już wszystkie stwory tak nazywa. Idziemy przez stary rynek, a tam gołąb. Dziad na niego paluchem i mniam rzecze z zadowoleniem. Ludzie patrzą z dezaprobatą. A ja Wam przysięgam, że my w domu nawet gołąbków tych w kapuście zawijanych nie jemy. 
Ale wracając do wątku podróży, gdy się pożegnaliśmy z wujkiem G i zapakowaliśmy do auta Miśka zapytała z niepokojem: "A gdzie teraz jedziemy?" Do hotelu - brzmiała odpowiedź. Miśka na to "yes, yes, yes, yes!!!". 

piątek, 3 października 2014

PARASOLKA


Ostatnio dostaliśmy z przedszkola całą teczkę dziecięcych prac. Wiele prac jest naprawdę ciekawych, więc od czasu do czasu przemycimy coś przedszkolnego. Parasolka idzie na pierwszy ogień, bo wydaje mi się być na czasie. Nie wiem co podłożyli pod spód by otrzymać taki wzorek (Może ktoś się domyśla?), ale myślę, że z siatką w jakiej w marketach czasem sprzedają pomarańcze też by wyszło.